24. JAMES: Szalonookiego test na wierność

Po ostatnim wieczornym treningu tego tygodnia Marlena zaproponowała, że jeżeli chłopcy z Szóstki zbiorą się do kąpieli w przeciągu kwadransa, to przyniesie im do łaźni kremowe piwo. Była to z jej strony oczywiście zwykła uszczypliwość, ponieważ od zmiany jej pozycji w Heksagonie na treningach pociła się zdecydowanie najmniej ze wszystkich.

James poszedł do pokoju, zdjął z siebie mokre ubrania i chwycił za ręcznik.

– Zazdrościsz mi rumieńców? – zażartował, a później dotarło do niego, że rzeczywiście nigdy w życiu nie widział, by kolor twarzy Łapy kiedykolwiek się zmienił. Ani w złości, ani w emocjach, nie wspominając o wstydzie czy wzruszeniu, bo o to by go nigdy nie podejrzewał, ani w treningowym wysiłku. Nie miał jednak siły, by zacząć się z niego nabijać. Starzejesz się, Rogaczu.

– Powinieneś zjeść coś kalorycznego. Za dużo czasu spędzasz na mrozie. Jasna cholera, zaczynam brzmieć jak matka.

– Właśnie idę na kremowe.

W oczach Blacka pojawiła się przeraźliwie krótka iskierka.

– I nie zabierzesz swojego najlepszego kumpla ze sobą?

– Nie no coś ty, dawaj ze mną. Będzie tylko Szóstka i Moody.

– Nie musisz mi przypominać, że czasy mojej popularności minęły bezpowrotnie. Miłego wysiłku mentalnego przy kąpieli. Jakbyście mieli ochotę zrzucić coś ze swoich barków, to lwia część Zakonu czeka. Najbardziej interesujące zadanie, jakie dziś dostałem, to obieranie ziemniaków.

– Pilnowałeś też małej Dory – przypomniał mu Glizdogon, wyściubiając nos spod poduszki.

– Nimfadory – poprawił go Syriusz, jakby to zdrobnienie ukłuło go w ucho. – Co nie zmienia faktu, że najbardziej interesującym zadaniem było obieranie ziemniaków.

Glizdogon wykrzywił twarz w wyrazie wielkiego niezrozumienia.

– Złapała dziecięcy znicz Jamesa!

– Przypadkiem – prychnął pogardliwie Black.

– A jej włosy zmieniły kolor na fioletowy!

– Jeden z ziemniaków był w kształcie kafla.

– Czy ty jesteś w ogóle człowiekiem?

Jim postanowił zostawić ich z tą sprzeczką, zanim dojdzie do rękoczynów. Wszedł do łazienki wspólnej. W powietrzu unosił się już przytłaczający zapach olejków, które Marlena postanowiła wlać do wanny. Gorąca para buchnęła w kierunku jego twarzy, kojąc jego odmrożony nos. Andy, Frank i Bliźniaki byli już zanurzeni w wodzie. Na ich twarzach malowało się tylko jedno – zmęczenie.

– Pamiętacie, jak dwa lata temu w zimę siedzieliśmy tu codziennie? – powiedziała Johnson, podając Jamesowi obiecaną butelkę. – Byłam ze dwa razy chudsza, niż teraz.

Chłopcy spojrzeli na siebie w rozbawieniu.

– Nie byłaś – dociął jej Fabian.

– I nie będę już nigdy, jeśli Moody będzie mi kazał tylko i wyłącznie stać na dupie podczas treningów. Nie rozumiem tej zmiany mojej pozycji. Wy biegacie, a ja idę do tyłu i do przodu.

– Ja też zbyt dużo nie biegam, kotek – pocieszył ją Andy, zbliżając się do niej. Dziewczyna chwyciła go za głowę i dała mu szybkiego buziaka w skroń. – W zasadzie stoję obok ciebie.

– Może to jakieś tajemnicze ustawienie na wasze wesele? – zaśmiał się Frank. – Szalonooki przygotowuje specjalną taktykę na ślubny kobierzec.

– Daj spokój – odparła Marley. – Jim, ty powinieneś być na środku. Walczysz teraz tak dobrze, jak chyba nigdy w życiu.

– Za szybki jestem na środek.

– Swoją drogą, Moody’emu już się trochę odkleja, prawda?

Gideon syknął przez zęby.

– Johnson, jak nie dasz spokoju z tym tematem nawet w takich miłych okolicznościach, to chyba pójdę spać. Albo rzucę na ciebie zaklęcie wyciszające. Zbyt dobrze mi się tu siedzi.

– Zastanawiam się po prostu, dlaczego nie mamy jasno i wyraźnie powiedziane, do czego się szykujemy.

James pociągnął łyk kremowego piwa. Ostatnimi czasy nie lubił rozmyślać o tym planie. Rzeczywiście, Moody nie powiedział im, o co dokładnie chodzi, ale z ćwiczonej taktyki nietrudno się było domyślić. Nie czuł się jednak na siłach ani w obowiązku opowiedzieć o tym Marley. Z resztą czuł, że ona też wie, o co chodzi, a jednak ma kobiecą potrzebę usłyszeć to wprost. Pałeczkę postanowiła przejąć jedyna osoba do tego kompetentna – Andy.

– Oczywiście to tylko domysły – rozpoczął, zrzucając z siebie odpowiedzialność ewentualnej pomyłki. – Ale początkowe ustawienie to zwykły Heksagon, z tym, że James jest na prawym górnym, Frank na lewym górnym, Bliźniaki na środkach i ja na dolnym lewym.

– A ja na dolnym prawym – wtrąciła Johnson.

– Dokładnie – dodał McKinnon, jednak nie tonem typowym dla kogoś, kto o zapomniał o jednej szóstej ustawienia. – Zauważ, że podczas rotacji nie ćwiczymy typowego rozciągania ustawienia. Zaczynamy dosyć luźno z perspektywą późniejszego zbliżania się do siebie. Co to może oznaczać?

Twarz Marleny zastygła w żenującym niezrozumieniu. Andy postanowił kontynuować.

– To może oznaczać, że w odróżnieniu do taktyki defensywnej, w której spodziewamy się stale zwiększającego się pola operacyjnego, będziemy dążyli do jego zmniejszenia. A dlaczego w taktyce defensywnej pole stale się zwiększa?

– Bo potencjalnie stale zwiększa się liczba wrogów – wyrecytowała dziewczyna.

– Właśnie tak. A więc zmniejszenie się pola operacyjnego będzie oznaczało?

– Że na starcie znamy liczbę przeciwników? Że dążymy do jej zmniejszenia?

– Racja. A więc?

– Taktyka ofensywna.

– Taktyka ofensywna przy znanej liczbie wrogów – podsumował Andy. – A teraz skup się na zmianach położeniu celu w biegu naszej taktyki.

– Nie znamy położenia celu – zdziwiła się dziewczyna.

– Ale znamy nasze położenie.

– Rotujemy, kiedy jedno z nas wypada z obiegu. Jim na dolny prawy, Fabian na górny prawy, kiedy ty wypadasz. Jeśli wrócisz, to dolny, Jim na górny lub półśrodek. Jeśli któryś z nich wypadnie szybciej, przesuwamy z lewej…

– Skup się na najważniejszych punktach, Marlena – zaproponował McKinnon. – W około której z osób rotujemy tak, aby zawsze mieć jeden punkt podparcia?

– Wokół mnie.

– Czy jest ktoś, kto w ustawieniu nie rotuje nigdy, w żadnej z okoliczności?

– Ja – odpowiedziała cicho.

– Plan B zakłada?

– Dwa punkty podparcia w układzie trójkąta prostokątnego.

– Kto jest kątem?

– Ja…

– Co zakłada plan A?

– Zamknięcie Heksagonu wokół celu. Merlinie… to taktyka sześciu na jednego. Andy, ale ja nie chcę, dlaczego ja jestem pośrodku, ja nie dam rady…

– Nie będziesz na środku – rzekł spokojnie Andy. – Nie będzie cię w ogóle w tym ustawieniu. Nie poruszasz się, bo podczas akcji zastąpi cię Szalonooki. Ta taktyka była projektowana od początku istnienia Zakonu Feniksa, a może nawet i wcześniej. Ta taktyka była dopracowywana do perfekcji właśnie po to.

Wszyscy patrzyli przez chwilę na McKinnona. Bijące serce Marleny było słychać pewnie i piętro niżej. James uznał to za bardzo teatralną pauzę, ale podobało mu się to. Kiedy, jak nie teraz? Które wydarzenie, jeśli nie to, zasługiwało na to? Andy odwzajemnił powoli wszystkie spojrzenia. Uniósł swoją butelkę ku górze, po czym rzekł pewnie:

– Zabijemy Lorda Voldemorta.

***

Andy wyjątkowo się ociągał, kiedy szykowali się do, jak to rzekł Moody, “łatwego porwanka”. James również nie przepadał za porwaniami. Miał ich na koncie zaledwie cztery i, jak sięgał pamięcią, wszystkie kończyły się fiaskiem.

Pierwszym razem była to młoda wiedźma, zamieszana w mugolskie mafijne porachunki. Misja się udała, ale wcześniej to jej udało się napluć w twarz Pottera czymś, co okazało się dość parszywą miksturą, która wydzielała okropny odór przez tydzień i nota bene pogorszyła wzrok chłopaka o kolejne cztery dioptrie.

Drugi był szalony ogier, upojony przez bardzo przedsiębiorczego starca drogocennym eliksirem Felix Felicis, przez co przez półtorej roku zdobywał wszystkie nagrody i jego wartość rynkowa wzrosła do absurdalnej wielkości. James nie widział jednak w koniu żadnej winy i czuł niewytłumaczalną więź z resztą parzystokopytnych, więc niechętnie udzielał się z pomocą podczas kradzieży. Według Szalonookiego to dlatego Longbottom wrócił z misji z pękniętą żuchwą. Za zbędny komentarz, że nie wszyscy widzą trzysta sześćdziesiąt stopni wokół siebie i taktyka Heksagonu na konia nie była trafna, James biegał do świtu na stadionie.

Trzecia ofiara porwania, która tym razem już trafiła do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa, z dostępnych Jamesowi informacji, nigdy nie odzyskała wolności.

Czwartym był Edward Nott. Tego tłumaczyć nie trzeba.

Poza całą adrenaliną płynącą z pościgu, nie lubił też idei samego uprowadzenia. Podczas pracy w Biurze Aurorów uwielbiał tropienie, obławy i pułapki, ale największą satysfakcję sprawiało mu złapanie złoczyńcy. Porwania raczej nie dążyły do schwytania złoczyńcy. Każdy ma coś za uszami, ale przeważnie byli to ludzie mniej lub bardziej niewinni, a ich zniknięcie miało po prostu pociągnąć za sobą pewne szacowane osobiście przez Szalonookiego konsekwencje.

– Specjalistą nie jestem, ale jeśli się spóźnimy, to chyba się nie uda – upomniał swojego dużo bardziej skrupulatnego kumpla. – Jakie mamy dane?

– Pokątna. Łapiemy dziś Evans.

– Evans? – powtórzył Potter, tracąc resztki wiary w siebie. – Po co?

– Nie wiem – odparł Andy, jednak James w to nie uwierzył. Przytaknął tylko krótko i wyciągnął ku niemu rękę.

– Przewieziesz mnie, złotko?

McKinnon wywrócił oczami na zaczepkę i wyciągnął w jego kierunku zużytą, szarawą gąbkę. James chwycił ją i chwilę później poczuł mocne pociągnięcie w okolicy pępka. Jego buty przywaliły o kocie łby w magicznym centrum Londynu.

– Mamy tylko jeden mały problem – powiedział Andy. – Ona jest na randce z Patrickiem Pagem.

– Niezły sposób, żeby ją wyciągnąć – odparł krótko James, choć nieprzyjemne uczucie w brzuchu zaczęło nagle przybierać na sile.

– Page nic nie wie. Musimy go odciągnąć albo poinformować. Lepiej jednak poinformować. Wolałbym się z nim nie pojedynkować w takim tłumie. Gość ma ciężką rękę po pracy z tymi bestiami.

– Nic nie wie? – zaskoczył się James. – Evans jest z nim na randce… tak po prostu?

McKinnon uśmiechnął się półgębkiem, jakby go rozbawiło to pytanie.

– Tak, stary. Tak po prostu. Dobra, widzę ich. Załóż Pelerynę. Kiedy się rozdzielą, postanowimy, co dalej.

***

Odciąganie Patricka Page’a nie było jednak konieczne. Jak każdy profesjonalny Zakonnik zauważył Jamesa i Andy’ego dokładnie w tym momencie, kiedy oni jego, a być może nawet szybciej, jednak tego już nikt prócz jego samego nie był w stanie stwierdzić. W milczącej zgodzie chłopcy postanowili się nie ruszać i zaczekać na ruch Page’a. Ten po krótkiej wymianie zdań z rudowłosą dziewczyną, oddalił się w jednym kierunku, a ona w drugim. Ruszyli za nim. Kiedy Evans zniknęła za drzwiami apteki, wymienili pierwsze słowa.

– Nikt nie umarł, mam nadzieję – powiedział Page, rozglądając się dyskretnie na boki.

– Jeszcze nie – odparł James, trochę bardziej nerwowo, niż żartobliwie. Page wpatrywał się w nich przez moment.

– Rozumiem, że to koniec mojego miłego popołudnia. Co się tak gapicie? Powiecie mi wreszcie o co chodzi? Mam wracać?

Potter nie przywykł do przejmowania inicjatywy podczas zadań w parze. Od załatwiania rzeczy typu rozmowa w czasie ich trwania był przeważnie Andy. Teraz jednak na jego twarzy malowały się irytacja i zdenewowanie. Tak jakby nie chciał tutaj być i myślami znajdował się gdzie indziej. Jego rozkojarzenie wkurzyło Jamesa. Z jakiegoś dziwnego powodu nie chciał tłumaczyć Page’owi, że kończy jego randkę, której chyba po cichu mu zazdrościł. Szybko w myślach zwalił to na karb przemęczenia treningowego i chęci odskoczni od ciągłego stresu. Odetchnął i przystąpił do działania.

– Tak, masz wracać.

– Twoja dziewczyna dostała nowe zadanie, zgarniamy ją – wtrącił się McKinnon, wyłączając się z transu. – Nie będzie jej przez parę dni.

– Szkoda. Mnie nie będzie za parę dni – rzekł i ruszył się z miejsca. – Rozumiem. Jest w tej zielarni – rzucił, wskazując palcem w bliżej nieokreślone miejsce za swoimi plecami. – Na razie, chłopaki.

Odszedł, wyraźnie zirytowany. James i Andy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Przyszedł czas, by wykonać zadanie.

Kiedy drzwi apteki się za nimi zatrzasnęły, a dzwonek przy nich wydał melodyjny dźwięk, jeden kącik ust Jamesa mimowolnie poruszył się ku górze. U Sluga i Jiggera nic się nie zmieniło przez tyle czasu. Było tu tak samo, jak przed dwudziestu laty, kiedy to niemal codziennie wstępował tu z matką na “zdrowy słodycz”, czyli rozpuszczalną gumę balonową prawie wszystkich smaków. Dorea zawsze łowiła ze szklanej misy, aż nie znalazła gumy jagodowo-szpinakowej, dobrej na oczy. Wciąż panował tu przyjemny chłód, który mógł przypominać wejście do lodówki. Barny Jigger, mimo iż tęższy i z jeszcze bardziej cofniętą linią włosów, wciąż witał gości przy ladzie, a jego łańcuszek do okularów pobrzękiwał cicho przy każdym ruchu. Czysty i kojący zapach ziół i medykamentów unosił się w powietrzu.

Andy rozglądał się po półkach. James, nie chcąc przerywać grzecznościowej rozmowy Lily z aptekarzem, wziął przykład z przyjaciela. Nie wychodziło mu to jednak zbyt dobrze, bo wzrok ciągnął go do nóg Lily Evans, tak piekielnie zgrabnych, że wydawały się aż niemożliwe. Niemożliwe jest to, jak nonszalancko zacząłem traktować zadania w terenie…

Potter zaciągnął kaptur na głowę, żeby odgonić od siebie rozpraszające myśli.

Kątem oka zobaczył McKinnona, który niby od niechcenia splótł dłonie na piersi. Lewa ręka opuściła wszystkie rolety w oknach, zaciemniając wnętrze. Prawa była wycelowana prosto w Barny’ego Jiggera.

Używa klątwy Confundus, żeby nie wszedł nam w drogę.

– To ona? – zapytał go McKinnon.

– Tak – odparł James, wyciągając różdżkę w kierunku dziewczyny.

Zaczęła się szamotanina. Evans siliła się na bezbarwne tłumaczenia, z których miało wynikać, że jest tu przypadkiem. Głos jej się łamał. Czuć było w nim strach.

– To jakieś nieporozumienie… – doszły go jej słowa.

Chwycił ją za ramię, żeby nie udało jej się prześlizgnąć obok, dzięki swym filigranowym gabarytom. Szarpnęła ręką w swoim kierunku, próbując się wydostać. Bezskutecznie. Na ułamek sekundy uniosła głowę i te wielkie, zielone oczy w kierunku ciemnej dziury kaptura, w którym Potter chował twarz. Andy nie zastanawiał się ani na chwilę. Brutalnym uderzeniem w policzek przerwał potencjalny kontakt wzrokowy. Evans niemal wylądowała na białej podłodze.

Reszta już była prostsza. McKinnon przejął przytrzymywanie celu i skierował się ku drzwiom. James, ukradkiem, jeszcze przed samym wyjściem zarzucił na całą ich trójkę swoją Pelerynę Niewidkę. W ten sposób pokonali lwią część ulicy Pokątnej niezauważeni. Dotarli do miejsca, z którego mogli bez obaw otworzyć tunel teleportacyjny.

McKinnon przyciągnął Evans do siebie, a później wykonał palcem wskazującym kilka ruchów. Najpierw na Jamesa, później zaprzeczająco. Przerwa. Na siebie i Evans, za plecy. Potter kiwnął głową i zrzucił z nich Pelerynę Niewidkę. W tej samej chwili Andy i Lily zniknęli mu sprzed oczu. Sam zaś odczekał jeszcze chwilę, a później, nie będąc pewnym, dokąd ma się udać, deportował się wprost przed bramę swojego podwórka.

***

Gwara przy kolacji byłaby zwyczajną gwarą przy kolacji, gdyby z zamyślenia nie wyrwało go z pozoru normalne pytanie Ann.

– Andy, czy Marlena jest u was na górze?

- Nie, nie widziałem jej od śniadania.

– Ja nie widziałam jej nawet na dzisiejszym śniadaniu.

– Tak, wybacz. Pomyliłem z wczorajszym śniadaniem. Sądziłem, że kręci się gdzieś z wami.

– Nigdzie się nie kręci – wtrąciła się w dialog Mary. – Swoją drogą, świetny z ciebie narzeczony, wiesz, McKinnon? Marley nie ma już drugi dzień. Tata Charles powiedział, że zgłosiła się na ochotnika do pomocy Lily. Są u Dromedy, Lily miała coś znaleźć, a Marley pewnie niańczy dziecko.

Wzrok Jamesa napotkał chwilowo wzrok Andy’ego. Oczy McKinnona przeszył gniewny blask. Chłopak przełknął ostatni kęs jajka, wytarł serwetką usta, po czym spojrzał na Mary.

– Cała Marlena – rzekł cicho, ale w jego tonie i mimice próżno doszukiwać by się można radości. Przeprosił Ann, kiedy mijał ją w drodze na górę.

James poczuł, że jemu też już wystarczy. Zerwał się z miejsca, kiedy tylko Andy zniknął z pola widzenia. On nie wie. Ale myśl, że Marlena może być w takim samym położeniu, co Lily, ewidentnie mu się nie spodobała. Wiedział, że jedyną osobą, od której bezkarnie będzie mógł teraz wyciągnąć informacje, jest Lunatyk.

Drzwi od jego gabinetu były oczywiście zamknięte. Odczekał dwie minuty. Lunatyk delikatnie przekręcił klucz w zamku z drugiej strony.

– Czy ta sprawa wykracza poza możliwość użycia lustra?

– W sumie to nie – przyznał James. – Nie wpadłem na to.

– Chodź – westchnął Lupin, otwierając drzwi trochę szerzej.

Kiedy James przysiadł na krześle po drugiej stronie remusowego biurka, spostrzegł, że obicie jest jeszcze minimalnie ciepłe.

– Miałeś gości? – zapytał mimochodem.

– Skąd. Ostatnio siadam po tamtej stronie, dla odmiany – odparł Lupin, niby od niechcenia. Jednak było to tanie kłamstwo.

– Stary, co wiesz o Lily i Marley?

Przyjaciele patrzyli sobie długie kilka sekund w oczy. Żaden nie mrugnął, a Jamesowi zdawało się, że od tego napięcia zaraz im obu zaparują okulary.

– Nic – burknął Remus i w tym samym momencie zaczął przewalać chaotycznie kartki, ni to coś porządkując, ni to czegoś szukając.

– Musisz coś wiedzieć. Dwie najbliższe ci dziewczyny zniknęły bez śladu wczoraj z samego rana, Zakon się nie przejmuje, powiem nawet, że to ukrywa…

– Jim, błagam cię, mam dużo roboty. Swoją drogą, jeśli coś cię martwi, radziłbym udać się z tym do Moody’ego. Ja nic nie wiem, nic nie słyszałem, nic nie poparłem, do niczego ręki nie przyłożyłem… – wymowna pauza, która nastąpiła po ostatnim stwierdzeniu smakowała jak siarczysty policzek w twarz. – A już z całą pewnością nie przyłożyłbym, gdybym wiedział, co się z nimi stało. Jeśli ktokolwiek może… nie powiedziałbym, że WIEDZIEĆ… ale może… wpaść na jakiś dobry pomysł, co mogło się im przydarzyć… to myślę, że tylko nasz Dowódca.

– Uważasz, że powinienem…

– Uważam. I to jak najszybciej. Tylko Jim… nie było cię tutaj.

***

Szalonookiego James znalazł dopiero cztery godziny później, na samym poddaszu, w starej pracowni swojego ojca. Nie był tu tak dawno, że niemal zdziwił go klaustrofobiczny charakter tego miejsca.

– Alastorze… co tu robisz? – zapytał.

– Myślę.

Potter zdusił w sobie chęć kontynuowania tej pogawędki dziecinnym “o czym?”, więc zamilkł.

– Zastanawiasz się pewnie…

– Nie zastanawiam – rzekł, dość spokojnie jak na niego, Moody. – Wiem, po co przyszedłeś. I tak długo wytrzymałeś, dłużej niż McKinnon. Zaimponowałeś mi, Jimbo. A może po prostu McKinnonowi tak szybko wymiękła faja, że każde “później” wygląda na wyczyn.

James zamrugał parokrotnie pod szkiełkami okularów, nie mając pojęcia, o czym właśnie rozmawiają.

– Chciałbym się dowiedzieć, co stało się z Evans i Johnson. Myślę, że mam prawo.

Alastor westchnął przeciągle, jak może i przystawałoby na człowieka w jego wieku, gdyby nie nazywał się Szalonooki Moody.

– Do bardzo dokładnej odpowiedzi na twoje pytanie musiałbym zaczerpnąć wiedzy u Longbottoma. Bliźniaki się nimi zajmują, pod dowództwem Franka. Ale zanim twoja wyobraźnia powędruje za daleko… Evans i Johnson poddawane są teraz serii testów, które zakwalifikują lub zdyskwalifikują je do podjęcia pewnych zaawansowanych działań w naszej organizacji.

– Masz na myśli… masz na myśli porywanie ich i przetrzymywanie w zamknięciu już drugi dzień bez jakiejkolwiek dozy świadomości, że nic im nie grozi?

Na twarz Alastora wpełzł blady uśmiech rozbawienia.

– Mniej więcej.

– Jest dużo gorzej, znam cię! – krzyknął James, wyrzucając w górę ręce i kipiąc z wściekłości. Był tak zdenerwowany, że zaczął szybciej oddychać, jak przy wykonywaniu ćwiczeń fizycznych. – Moody, znam cię! Kazałeś je torturować! My wyglądaliśmy jak Śmierciożercy, wszystko po to, by zawlec je do lasu i poddać torturom? Robisz im test na wierność? Tak traktujemy teraz własnych ludzi? Jeszcze kiedyś chociaż zachowywaliśmy pozory. Dzisiaj nie mam już wątpliwości. Nauczyłeś mnie rozpoznawać złoczyńców. Wiem, kiedy mam z nimi do czynienia. I kiedy patrzę w to twoje oko… jesteś… jestem zawiedziony, że kazałeś nam to zrobić. Wiesz co? Nie chcę być taki jak ty. Następnym razem po prostu nie wycieraj sobie moimi rękami swojej parszywej mordy. 

– Hamuj się, młody.

– Bo co? – krzyknął James na cały regulator. Krótkie parsknięcie śmiechem wyrwało mu się z ust. – Co zrobisz, cyklopie? Wyrzucisz mnie z Szóstki? Oskarżysz o zdradę?!

Moody znalazł się twarzą w twarz z chłopakiem w błyskawicznym tempie. Wyciągnął swoją laskę i uderzył nią w jego pierś. Usta Jamesa wygięły się w grymasie pogardy, ale on się nie cofnął.

– Wykopię cię z Szóstki w podskokach i zastąpię cię twoją matką, jeśli wykrztusisz z siebie choć jedno słowo więcej! Nie chcesz tu być, to droga wolna, ty durniu! A jeśli jednak chcesz, to do końca wojny możesz też poczekać w lochach!

– Możesz zamknąć mnie w lochu, a to nadal będzie tylko piwnica mojego domu. Nie przestraszysz mnie. Tylko ja tu jestem u siebie.

– Ty zakuty łbie! – wydarł się Moody, a krople jego śliny wylądowały na policzkach i brodzie Pottera. – Gdyby nie ty i twoja bezmyślna ochrona Blacka, już dawno byłoby po wojnie!

– Ty jesteś szalony.

Alastor jakby opanował się po tych słowach.

– A więc postawię sprawę najprościej, jak tylko się da. Obróć się na pięcie i więcej nie pokazuj mi się na oczy. Nie ma Zakon, nie ma Szóstka, nie ma akcji, nie ma zebrań. Albo zostań i trwaj w posłuszeństwie, żołnierzu.

Wpatrywali się w siebie przez kilkadziesiąt sekund, aż w końcu James opuścił wzrok.

– Tak myślałem – skwitował Szalonooki, odwracając się od niego. – To nie był tylko test dla dziewczyn, był także dla was. I potwierdziliście moje najgorsze obawy. Długie włosy i różowe policzki zakleiły wam oczy. Serce, emocje, troska, miłość i inne bzdety. To wszystko nie tak jak trzeba. Straciliście czujność. Powiedziałem to już McKinnonowi o Johnson, powiem i tobie – rzekł, po czym odwrócił się z powrotem do Pottera i ostatni raz podczas tej rozmowy spojrzał mu w oczy. – Evans jest dla nas bardzo ważna, Jimbo. Dla Śmierciożerców Lily Evans również jest bardzo ważna, uwierz mi, wiem co mówię. Ale ty jesteś ważniejszy. I dla nich… i dla nas. Wykorzystają to bez mrugnięcia okiem. Im więcej ludzi kochasz, chłopcze, tym słabszy jesteś. Zapamiętaj to sobie. Twoim błędem jest to, że ja już o tym wiem… oni nie mogą wiedzieć. I najlepiej, żeby ona też się o tym nigdy nie dowiedziała.

***

Po rozmowie na poddaszu, Moody wydał rozkaz wypuszczenia dziewczyn. James nie chciał być obecny przy tym rozwiązaniu. Nie chciał, żeby Lily skojarzyła go z czymś tak nieludzkim, a fakt, że uczestniczył w jej pojmaniu postanowił zostawić dla siebie. Podpytał jednak Franka, jak im poszło. Chłopaki mieli sztucznym światłem symulować zmiany pory dnia, przez co wydawać by się mogło, że minęło parę dni. Nic z nich nie wycisnęli, więc Alastor był usatysfakcjonowany. W inne zastosowane metody Potter wolał nie wnikać, więc nawet nie zapytał.

Postanowił jakoś zrekompensować Lily ten czas i pomimo uderzającego w tył głowy zalecenia Moody’ego, żeby się zbytnio nie spoufalać z kobietami podczas wojny, chwycił z barku kieliszek wina i poprosił Mary, żeby przygotowała mu jakąś kolację odpowiednią na piknik. Sam nie potrafił gotować, a zależało mu na tym, by spędzić ten czas miło. Walka z odruchem wymiotnym lub zatrucie pokarmowe nie należały do składowych spędzania czasu miło.

Mary stanęła na wysokości zadania i upiekła wellingtona z polędwicy, otoczonej grzybami. Zaopatrzyła Jamesa też w dwa talerzyki, sztućce i ostry nóż. Było to nietypowe, ale wyglądała jakby pierwszy raz w życiu była zadowolona z jego wyboru towarzyszki na randkę.

– To zawiń sobie w koszulę, pod brodą – nakazała, podając mu dwie białe serwety. – Żeby nie upaćkać się krwią. Starałam się zrobić medium rare.

Teraz już pozostało tylko odnaleźć Lily, zanim wellington zupełnie zmięknie, lub się wysuszy, a James nie był pewny, która z tych opcji jest bardziej prawdopodobna. Obrócił się z koszykiem na pięcie i mało brakowało, a by ją staranował.

– Lily! – krzyknął.

– Uważaj – zaśmiała się, co totalnie wybiło go z tropu. Spodziewał się, że będzie odpoczywać we własnym łóżku, albo czytać jakąś książkę, przy której wiele nie trzeba myśleć w czytelni. A ona wyglądała może na lekko niewyspaną, ale generalnie na całkiem promienną. – Mmm, coś tu naprawdę nieziemsko pachnie, a ja jestem głodna jak wilk.

– No właśnie… właśnie widziałem, że cię nie było, a Mary mi powiedziała, że byłaś u Dromedy. Wszyscy wiemy, że kropla krwi Blacków w żyłach odejmuje absolutnie wszelkie predyspozycje do prac domowych, więc pewnie nic dobrego u niej nie zjadłaś. Pomyślałem, że może miałabyś ochotę na kawał świeżego mięsa.

Rozbawienie w oczach Lily napędziło lawinę wątpliwości do głowy Pottera. W jednej sekundzie pomyślał, że przecież on sam w pięćdziesięciu procentach ma w sobie krew Blacków, Ted Tonks może być wybitnym kucharzem, sama Lily wegetarianką, a Mary po prostu wredną jędzą, która postanowiła zrobić sobie z niego jaja. Swoją drogą podrywanie dziewczyn jest sprawą po stokroć trudniejszą, kiedy nie znają moich wybitnych osiągnięć w szkolnej drużynie Quidditcha.

– Chętnie – odpowiedziała tak uroczo, że James odetchnął z ulgą, chyba nie tylko w myślach. Dziewczyna nachyliła w jego stronę. Powiedzieć, że się nachyliła, to powiedzieć za dużo, bo ona po prostu zbliżyła się do niego i stanęła na palcach. To Potter się nachylił i zbliżył głowę w jej kierunku. Na jej twarzy malował się zawadiacki uśmiech.

– Marley też idzie? – wyszeptała.

– Nie – odrzekł, odwzajemniając uśmiech, równie zawadiacki.

– Ach… to musisz wiedzieć, że moje ostatnie randki nie skończyły się za dobrze.

James zarumienił się ze wstydu, ale nie zawstydziło go to szeptanie, niczym dzieci, a to, że był bezpośrednim powodem felernego zakończenia jej ostatniej randki. Chyba zbyt długo milczał, myśląc o tym, bo Lily postanowiła przerwać ciszę, wydając mu rozkaz.

– Weź jakiś alkohol.

– Aj-aj, kapitanie!

– LUPIN DO MNIE! EVANS DO MNIEEEEEEEEEEEEEEE!!! – zawyło nagle wszystkim w uszach, i gdyby dom nie był objęty zaklęciem wyciszającym, wrzask Szalonookiego wybrzmiałby pewnie w samym Londynie.

Lily odsunęła się od Jamesa i zrobiła przepraszającą minę.

– Jak mus to mus – wytłumaczył ją sam przed sobą.

– Szkoda – powiedziała, chyba szczerze, po czym odwróciła się w kierunku schodów i zaczęła odchodzić.

– To może następnym razem wyjdziesz? – zakrzyknął za nią.

– To my mieliśmy wyjść? Jeszcze bardziej mi szkoda! A dokąd?

– Ty możesz wyjść za mnie, Evans. A ja to wiesz. Znam tu leśniczego, on zna każde drzewo. Nie zgubię się.

Miał wrażenie, że uśmiechnęła się całą sobą. Razem z oczami, nogami i włosami. Była przepiękna. A później zniknęła na półpiętrze.

– Merlinie, chyba nikt się nigdy tak nie cieszył, że ten stary pierdziel go wezwał do siebie.

– Byłaś tu cały czas?! – wrzasnął James, niemal podskakując na dźwięk głosu Mary tuż za własnymi plecami.

– Oczywiście, że tak. Stałam za blisko, nie chciałam rozproszyć twojego i tak już całkiem marnego podrywu, ruszając się zbyt niespodziewanie.

– Takie kity to ze mną, a nie mi. Jesteś po prostu wścibską żmiją.

– I ja ciebie też. Nie wiń mnie, mam to po mamie. I to twojej.

Kiedy James wszedł do pokoju Huncwotów, w środku zastał tylko Syriusza, który siedział na ziemi po turecku i wyglądał, jakby medytował.

– Zajęty? – zapytał Potter.

– Zajęty, powstrzymywaniem się przed upolowaniem kogokolwiek, kto jest w posiadaniu mojego ulubionego świątecznego dania. Brachu, jak ja się cieszę, że zrobiłeś to za mnie. I masz do tego wino! – zerwał się z podłogi i chwycił do ręki butelkę. – Pinot grigio do polędwicy, ta klasyczna kombinacja. Cóż, może być i białe. Dawno nie jadłem kolacji jak człowiek.

6 uwag do wpisu “24. JAMES: Szalonookiego test na wierność

  1. Gratta

    Ale się cieszę z nowego rozdziału, a zwłaszcza po roku czekania. Totalnie nie spodziewałam się, że porwanie Lili zlecił Moody, jak czytałam ten fragment byłam w szoku.
    Cóż wstawki z Syriuszem uwielbiam, więc macie dodatkowo plusy.
    A co to Lili i Jamesa bardzo się cieszę, że się coraz bardziej zbliżają to siebie, starania Jamesa są bardzo urocze.
    Miałam nadzieję, że będą ukazane nastroje w zakonie po tym jak Dorcas osiąga coraz większą sławę w świecie polityki ale może w innym rozdziale…
    Powodzenia w dalszych pisaniu❤️

    Polubienie

  2. Elizabeth

    Witajcie z powrotem!

    Czuję się jak dziecko we mgle normalnie, tak żeście nas zrobiły z tym porwaniem. Cóż za okrutny pomysł? Wasz Moody zaiste jest kompletnym psychopatom. Niemniej cieszę się, że Lily cała jest i zdrowa, i tak cudnie opisana oczami Jamesa.

    Ale się stęskniłam już… Także powiadomienie na mailu zrobiło mi dzisiaj dzień xD
    I tak sobie myślę, że chyba sobie zrobię powtórkę z lektury, bo chciałabym więcej, więcej, więcej 😀

    Trzymam za słowo, że następny rozdział niedługo i do ponownego przeczytania ❤

    Pozdrawiam cieplutko
    Elizabeth

    Polubienie

    1. Merlinie, aż strach jakie tam dziecinne głupotki w tych pierwszych rozdziałach. Dawno same sobie nie odświeżałyśmy, może trochę będzie nam wstyd jak nam poprzypominasz nasze „genialne” pomysły xd
      Miło nam, że czekałaś i notka sprawiła Ci przyjemność. Tak, L25 wejdzie bez opóźnień, bo jest już przygotowana. A Furia od jutra zaczyna pracę nad D24.
      Też mamy nadzieję, że to będzie do prędkiego usłyszenia!
      Buziaki ;*

      Polubienie

  3. Martyna🦋

    Cześć dziewczyny !! Jak bardzo się cieszę ze wróciłyście 😁
    Przeczytałam rozdział od razu jak został wrzucony , niestety przez okres sesji nie miałam czasu by spisać przemyślenia.
    Nawet nie wiecie jak mnie zdziwiłyście kiedy okazało się że porwanie Lily zlecił Moody!🤭 ja tu w poprzednim jej rozdziale typuje kto mógł porwać nasza kochana Evans, kiedy ją uratują i jak będzie wariować James(możliwe ) a tutaj proszę taki zwrot akcji .
    W czasie rozmowy Jamesa z Alastorem przeszło mi przez myśli że faktycznie jak stwierdził James , Moody jest psychopata. Ale wszystkie argumenty Moody’iego za porwaniem mnie kupiły.Jakoś nie mogłam się na niego gniewać zbyt długo za te jego granie ludziom na emocjach.
    Byłam również bardzo dumna z Jamesa , że się nie dał zastraszyć/ był odważny/ by skonfrontować się z Moodym.
    Czytając wszystkie wasze notki z Jamesem i wątkiem aurorów doszłam do wniosku (ale mogę się mylić ) że Moody ma słabość do Pottera ?? Że James jest jego ulubieńcem 🤔(oczywiście mogę się mylić )
    No i oczywiście wszelkie wzmianki o Lily lub sceny z nią z perspektywy Jamesa są cudowne!!!!❤️🔥 i chce się tego czytać więcej
    Buziaki ❤️

    Polubienie

Dodaj komentarz